Na Świętej Ziemi Pomorskiej od dłuższego czasu powstaje seria wpisów „Po co nam tylu Bogów”, poświęcona żywej czci słowiańskich Bogów i Bogiń oraz poszukiwaniu Ich wsparcia i przewodnictwa w całkowicie dzisiejszych, aktualnych sprawach. Mamy piątek, godzinę 08:00, co oznacza porę na kolejny taki wpis – tym razem poświęcony Morskiemu Bogu oraz zagadnieniu ukrywania się.
Morskiego Boga, Władcę Bałtyku, czy też „Sam Bałtyk” – czcimy od roku 2016ego. Włączenie Go w poczet otaczanych kultem Bóstw było wyrazem naszego animizmu: jak i wszystko inne, tak i Morze musi mieć swoją duszę, a skoro żyjemy w pobliżu – wypadałoby owego Ducha uczcić. Pierwotnie obchody Jego święta urządzaliśmy w październiku, jednak auspicja przeprowadzone w 2018ym kazały nam przenieść te obchody na „letnie miesiące”. Najczęściej wybieramy drugą połowę sierpnia, po Święcie Mokoszy. Oprócz urządzanej dla Niego letniej uroczystości oraz głównych świąt słonecznych, czcimy Go też podczas Obrzędu Wyłowienia. Ten jest charakterystycznym dla Jantaru rytem, podczas którego pobieramy z Morza Piach, służący nam potem do tworzenia świętej przestrzeni. Sam Morski Bóg nie ma jasnej roli w micie o powstaniu świata, jednak to z Jego dziedziny pobierany jest ten skarb.
Materiał słowiański nie przynosi zbyt wielu szczegółów o Jego kulcie. Z „epoki” mamy wzmiankę kronikarską o czczonym w Wolinie „Neptunie potrójnej natury”, co niekiedy usiłuje się łączyć z poświadczonym nieopodal Trzygłowem, choć bez solidniejszych podstaw. Z czasów późniejszych, niemal dzisiejszych, mamy zapisy kaszubskie o Gosku, jako Gospodarzu Morza. Problem w tym, że imię to jest raczej inwencją zapatrzonych w klasycznego Posejdona romantyków kaszubskich. Jedno z podstawowych dzieł nt. folkloru Pomorza, „Słownike gwar kaszubskich na tle kultury ludowej” Bernarda Sychty zna „goska”, ale raczej jako domowika, niż „Neptuna”. Lepiej poświadczony zda się za to Szalińc, któremu bliżej jednak albo do silnie zdemonizowanego Morskiego Bóstwa, lub do konkretnego tylko aspektu: Morza gniewnego, odbierającego żeglarzom życie. Jakby jednak nie było, sporo jest tradycyjnych podań o Królu Morza oraz o Jego córce, czy też córkach. Najbardziej chyba znana mówi o Jej miłości do śmiertelnego rybaka z okolic Gdyni, co skończyło się gniewnym wyrokiem Gromowładnego.
Dzisiejszy mieszkaniec mniej więcej cywilizowanego kraju, jakim jest Polska, a zwłaszcza zurbanizowanej części Świętego Pomorza, rzadko kiedy czuje rzeczywistą potrzebę ukrywania się. Na naszych drogach nie czają się zbójcy, a zasypiając nie spodziewamy się najazdu w środku nocy. A jednak bywają okoliczności, kiedy wolelibyśmy nie rzucać się w oczy. Jedne z nich są do szpiku kości prawdziwe i ponure, kiedy jednak przez brak wyobraźni czy przykre zrządzenie losu, rzeczywiście zaplączemy się w nieciekawą okolicę, gdzie źle skierowane kroki mogą kosztować guza i utratę portfela. Ale i bez tego, zdarza się, że mamy w życiu przesyt wrażeń: ciągle ktoś coś chce, wciąż bliscy i obcy przychodzą z rozmaitymi sprawami, prośbami i propozycjami, co chwila nurt życia przynosi nowe wyzwania. Krótko mówiąc: zbyt wiele duchów stara się przepłynąć przez nasze życie i potrzebujemy czasu, żeby się przed nimi schować i odpocząć. Że ukrywanie się przed nimi nie było obce naszym Przodkom, przykładem praktyka czernienia swojej twarzy dla oszukania… ducha dręczącej choroby! No i nie trzeba zapominać o sytuacji zgoła odmiennej od opisanych wyżej – kiedy chcemy się przyczaić, żeby nie zdradzać przedwcześnie swoich planów. Po co ktoś ma przedwcześnie wiedzieć, że negocjujesz korzystną cenę nowego domu, albo starasz się o awans? Gospodarzący w odmętach wody Morski Bóg może dopomóc, żeby zniknąć jak pod wodą. Pod białymi, spienionymi falami, ciężko dostrzec co też kryje toń. O to właśnie można Jego prosić: by dla wścibskich oczu zniknąć niby ryba wśród kipieli, a by wścibskim uszom nasz oddech i kroku zagłuszyło jakby wrzaskiem mew i hukiem fal. Jeśli tego byłoby za mało, to by wzrok natręta poraniło niby słoną, morską wodą. Sława Morskiemu Bogu!
