Jantar od dawna głosi świętość Przyrody, jako zdolnej pokazywać nam Bogów. Ci przejawiają się we wszystkim, w całej dostępnej nam rzeczywistości, jednak to właśnie te przyrodnicze hierofanie zdadzą się być najbardziej czytelne i dostępne dla każdego. Jedną z wcześniejszych faz religioznawstwa było nawet uznawanie wszystkich ludzkich opowieści o Bogach za nic innego, jak tylko za naiwno-poetyckie opisy zjawisk niebieskich i ziemskich. Takie redukcjonizmy przywołuje się dziś chyba tylko omawiając historię dyscypliny, uznawszy je za nazbyt spłaszczające (ale spokojnie, ich miejsce starają się zająć inne, psychologizujące). I choć interpretowano ją zupełnie inaczej niż my, to jednak w tej młodej erze nauk o religiach powiedziano ważną rzecz: Bogów tradycyjnych religii widać w Przyrodzie.
Przyroda jest święta. Nie oznacza to, że kłaniamy się każdemu drzewu czy kamieniowi z osobna, chociaż każde z nich ma swoją duszę. W końcu każdy człowiek też, ale nie czcimy przecież wszystkich ludzi. To, że Przyroda jest święta, oznacza, że widząc wschód Słońca widzimy wstającego na Niebie Boga, który błogosławi całemu światu swoim ciepłem i światłem. Dudniący grzmot to Bóg polujący na węże i czarty, a zieleniąca się pod naszymi stopami Ziemia to Bogini. Zgłębianie starożytnych tradycji otwiera oczy na podobne doświadczenie i pozwala je nawet uporządkować, choć chwilami grozi skostnieniem postrzegania, a niekiedy skazuje na grzęźnięcie w labiryncie teorii i domysłów. Jego przeciwwagą zda się być samodzielne poszukiwanie doświadczeń „wizjonerskich”, „astralnych” czy jakkolwiek jeszcze je zwać. Choć bardzo cenne, nie każdy potrafi je skutecznie podjąć i zrozumieć, przez co mogą prowadzić w odklejania się od rzeczywistości – aż do etapu, gdzie „Bogowie” stają się zaświatowymi abstrakcjami, bytującymi na czternastej głębi poziomu mentalnego. Czy jakoś tak. Tymczasem punkt wyjścia w prostym przyrodniczym pojmowaniu ma same korzyści. Przede wszystkim zaczynasz dostrzegać Bogów tu i teraz, a Twoje doświadczenie świętości przestaje być uwarunkowane przyjęciem teorii tego czy innego naukowca czy kompleksami z powodu braku OOBE. No dobrze, jest pewna zasadnicza wada: zaczynasz bardziej martwić się dewastacją środowiska.
![]() |
Zofia Stryjeńska, "Boh" |
Ale czy takie widzenie Bogów wprost w Przyrodzie nie jest naiwne? Dla człowieka nowoczesnego z pewnością tak. W końcu człowiek (już „po”)nowoczesny jest produktem wielu wieków rozwoju cywilizacji. Filozofia i psychologia wytworzyły nader złożone i subtelne koncepcje ludzkiej psyche, a nauki ścisłe zdążyły drobiazgowo wyjaśnić mechanizmy większości zjawisk, w których my widzimy Bogów. A jednak to właśnie mówimy wprost: w Przyrodzie są Bogowie. Sprzeciwianie się Ich obecności tu i teraz może odbyć się jedynie przez szczucie Bóstwa sforą przeintelektualizowanych koncepcji, wypuszczonych z psiarni ludzkiej pychy. Ta chciałaby bowiem sama rządzić zastaną rzeczywistością i niepotrzebni jej jacyś „Bogowie obecni tu i teraz”.
Twierdząc, że „Bogowie są w Przyrodzie”, nie twierdzimy jakoby się do niej ograniczali. Przenikają wszystko, a właściwie: wszystko z Nich wynika. Greccy platonicy mieli to najgłębiej rozpracowane, w postaci systemu emanacji. Chors wygląda ze wszystkiego co zmienne i Jemu podległe – choćby z wypełniających się na przybierającym Miesiącu sokiem pędami, czy korzeniami, bogacącymi się gdy Jego ubywa. Przyświeca temu co dzieje się pod osłoną tajemnicy czy powstaje w wyniku wzruszenia i natchnienia – a jednak to w nocnym srebrnym świetle Miesiąca rozpoznajemy tego Boga natychmiast.