Och, co to było za święto! Do końca nie było wiadomo, gdzie się odbędzie, chociaż jesteśmy już przyzwyczajeni do świąt ruchomych typu "wiadomo kiedy, nie wiadomo gdzie" ;) Jadąc na Jare Gody prawie wszyscy staliśmy w korkach i ostatecznie przedzieraliśmy się jakimiś dziurawymi wertepami. I mimo tego aż 20 osób przybyło czcić Starych Bogów... i to w dzień powszedni :)
Zacznijmy tę opowieść od zdobycia pozwolenia na rozpalenie ogniska na plaży w Sobieszewie. Moi drodzy, jeżeli zamierzacie się kiedykolwiek ubiegać o takie pozwolenie, dajcie sobie na to co najmniej 2 miesiące. Będziecie bowiem musieli się zmagać z machiną urzędniczą aż dwa razy - w Gdańskim Ośrodku Sportu i w Urzędzie Morskim w Gdyni. W obu miejscach urzędnicy byli do nas bardzo przyjaźnie nastawieni, a i tak pozwolenie otrzymaliśmy na dwie godziny przed obrzędem. Przy czym na trzy godziny przed obrzędem musieliśmy zmienić miejsce o kilka kilometrów ze względu na bliskość rezerwatu Ptasi Raj (koniecznie odwiedźcie!).
Oczekując na stojących w korkach ćwiczyliśmy pieśni - niektóre z nich zebraliśmy we wpisie na temat hukania Wiosny.
Podziwialiśmy też swoje jaja (hehe...) pisanki - tak pokrótce: kurkuma daje kolor żółty, czerwona kapusta niebieski, a łupiny cebuli brązowy.
I jeszcze podjadaliśmy pyszne zielone bułeczki upieczone przez naszego gromadzianina Michała (może da się od niego wyciągnąć przepis?):
Zwykle podczas obrzędu palimy kukłę Marzanny, ale w tym roku po raz pierwszy świętowaliśmy Jare Gody nad wodą, więc wykonaliśmy ją z jak najbardziej naturalnych materiałów i utopiliśmy.
A po obrzędzie siedzieliśmy jeszcze do późna :)
Śledźcie wydarzenia na naszym profilu facebookowym i koniecznie dołączcie do nas na kolejne święta :)