W społeczności wiejskiej, złożonej w większości z niemal samowystarczalnych gospodarstw, normą jest raczej przygotowywanie darów obrzędowych w swoim domu: od ugotowania mięsa, przez upieczenie chleba, aż po uwarzenie piwa czy sycenie miodu. W społeczności miejskiej nieco trudniej - przynajmniej część - z takich przygotowań zrealizować, stąd dużą część darów ofiarnych i potraw biesiadnych stanowią rzeczy kupione w sklepie. Nie jest to nic złego: znak czasów i rzeczywistość świata opartego w dużej mierze na handlu monetarnym.
Problem pojawia się często w związku z opakowaniami. Szkodliwy wpływ tworzyw sztucznych jest sprawą szeroko omawianą nie od wczoraj. Nie pomagają naszej planecie ani ich ograniczona biodegradowalność, skończone możliwości wykorzystania w roli surowców wtórnych (po pewnej liczbie “recycling’ów” stają się bezużyteczne), ani (wszech)obecność mikroplastiku zatruwającego środowisko.
Upatrywanie jednej z podstaw wiary rodzimej w czci Przyrody nakazywałoby, w imię zachowania podstawowej konsekwencji, brania jej dobra pod uwagę podczas przygotowywania się do świąt. Jeżeli tylko mamy taką możliwość zrezygnujmy więc z produktów sprzedawanych w opakowaniach z tworzyw sztucznych. Nie chodzi oczywiście o manewr regularnie praktykowany przez - bardzo sympatyczną, lecz nie do końca rozumiejącą ideę - panią z piekarni: “Ojej, Pan zawsze chce papierową torbę, a dałam do foliówki - to ja przepakuję!”. Foliówka rzeczywiście nawet nie wygląda ładnie i psuje estetykę stołu obrzędowego (domowego czy rodzinnego też), ale istotą zagadnienia jest nie-napędzanie jej krążenia po świecie.
Ktoś może zapytać, czy takie “pieszczenie się” z ochroną środowiska nie jest jeno współczesną nadbudówką, którą rodzimowiercom miło jest dopisywać do swojej religii? Przecież słowiańska wieś, co podnoszą nieraz etnografowie, prowadziła na porządku dziennym gospodarkę wręcz rabunkową i obchodziła się z dziką Przyrodą w sposób, który niejednego “ekologa” doprowadziłby do ciężkiej frustracji? I tak i nie. Podnoszone przez badaczy zarzuty są prawdziwe i nawet wieki narzuconego wraz z chrześcijaństwem “czynienia sobie Ziemi poddaną” nie usprawiedliwiają wobec dewastacji środowiska. Jednak prawda jest taka, że przedstawiciel typowej kultury wiejskiej miał - w porównaniu z dzisiejszym przemysłem - bardzo ograniczone możliwości niszczenia środowiska. Nie miał pił spalinowych, harvesterów czy kopalni odkrywkowych, o wielkotonażowych fabrykach przemysłu chemicznego nie wspominając. Na przestrzeni kilku pokoleń (a taki był właśnie z grubsza horyzont czasowy społeczności niepiśmiennych) poważniejsze skutki ekologiczne mogły pozostawać niezauważone.
Jednak dbałość o Przyrodę ma solidną podstawę w duchowości tradycyjnej. Jej celem jest bowiem przede wszystkim zachowanie ładu kosmicznego - “by Słonejko wschodziło, żeby trawa rosła”. Przede wszystkim w tym celu przeprowadza się doroczne ryty. Czyż dbałości o środowisko nie przyświeca w istocie dokładnie taka sama motywacja, tyle że wyartykułowana z innej pozycji?